Randka z samą sobą

Jednostek alkoholu: 8 (oj tam oj tam)

Papierosy: 0

Kalorie: Limit za trzy dni 

Kroki:20 000

Samopoczucie: W pytkę.


Gdy jeden człowiek umiera to tragedia, gdy tysiące- statystyka. W po-pandemicznym świecie i w obliczu wojny za płotem, wciąż znadujemy miejsce by żegnać szczególne jednostki. Równość w obliczu śmierci, zdaje się nie dla wszystkich jednak taka sama.Ukraina. Nie umiem tego dzwignąć. Uciekam od myślenia.Trudno mi uwierzyć, że to wszystko funduje człowiekowi, drugi człowiek. I to w imię czego? Czegoś czego i tak do grobu nie zabierze.  

Na pohybel temu co dzieje się dookoła postanowiłam się sobą zaopiekować i być dla siebie dobra. Czwartek był dniem tylko dla mnie. Dzień wolny od pracy. Poranek był leniwy i bardzo miły. Gorący prysznic. Ziaja Kozie mleko.Uwielbiam ten zapach...słoneczny spacer z Dimmusiem . Kawka ze śmietaną w  ulubionym kubku . Masaż i balsamy. No radość. Zazwyczaj zbieram się w pośpiechu. Logistyczne zacięcie i umiłowanie snu  sprawia, że zwykle wstaje w ostatniej chwili i uwijam się w 15/20 min.

Spacerkiem poczłapałam na High brooms- Rail station. Potem wsiadłam w pociąg i pojechałam do Maidstone. Znaczy teoretycznie do Maidstone bo w praktyce okazało się, że mam przesiadkę w Tonbridge a pociąg ma awarie. no Ekstra. Następny będzie... za godzinę. Co mnie nie urządzało, jako że nie dojechałabym na czas. W popłochu więc pobiegłam szukać busa. Udało się rzutem na taśmę. To musi być zabawny widok. Kaczka biegnąca na 12cm obcasach. + 50 do pocieszności, Spontaniczny plan awaryjny zdał egzamin. +20 do pewności siebie. Rzęsy zamontowane. Mogę trzepotać.

Następnie zaplanowałam randkę z samą sobą . Miał być spacer i kawka w jakieś uroczej kawiarnii w której unosi się zapach świeżo mielonej kawy, jabłkowej tarty z cynamonem i niespełnionych pisarskich ambicji ale wpadł mi do głowy grzeszny pomysł i skończyło się w paskudnej spelunie z brudnymi szklankami. Zimny Ciderek i grubo ciachane frytki. Mniam mniam...pierwszy Ciderek ..drugi...Mimo że byłam sama, messengerowe duszki nie odpuściły mnie na krok  i czułam się naprawdę dobrze. Ostatkiem rozsądku -skończyłam na dwóch- bo obce miasto i do domu daleko  a ciderki zaczynały szumieć w głowie. Kelner zaczepiał co doprowadziło nas do dyskusji światopoglądowej na temat dobra i zła. czyt. Samsung vs Shitphones. Ładnie się pożegnałam Nikt mi nie będzie mówił jak żyć i jakiego telefonu używać. Apple fuj!  Skierowałam swoje kroki na pobliską stację kolejową nieśpiesząc się za bardzo. No a tam znów jakieś dziwne wymysły i odległe godziny ciapągów - poszłam więc szukać przystanku autobusowego. Udało mi się trafić na bus stop z pomocą google maps. To było trochę jak jakas dzika gra terenowa.Hellyeah . Na przystanku zapomnieli  poinformować , że autobus nr 7 odjedża z rzeczonego przystanku. Przeciez każdy to wieeee :p Naajak. Miałam więc moment grozy ale Google nie zawiodło. Byłam w dobrym miejscu i o czasie. W sam raz bo robiło się zimno, nie miałam kurtałki i jeszcze dopadło poobiednie zmęczenie. Chwała technologii.Udało się. Autobus fajny .Amerykańsky. Dwupiętrowy. Załapałam się na miejsce w pierwszym rzędzie u góry. Nie nacieszyłam się nim za długo niestety bo dosiadł się jakiś pijany anglik i zaczął faflunić o życiu , śmierci i tik toku.Wiadomo. Przypomniałam sobie instrukcje na wypadek spotkania z niedzwiedziem i postanowilam udawać martwą. Godzina....no dobra , dojechane do Tunbridge wells. Poszłam do Szacuna bo stał akurat w oczekiwaniu na dropa w centrum miasta. Opitoliliśmy jeszcze więcej frytek i odwiózł mnie do domu .  W norce postanowiłam uczcić Happy End w sądowej batalii znajomego wypijając jeszcze dwa zimniutkie ciderki i padłam snem sprawiedliwego. 

Do zapamiętania:

W drodze śmigneła mi kawiarnia Green Duck emporium i coś mi mówi , że muszę ją odwiedzić z lapkiem lub przynajmniej zeszytem i piórem. Dobrze, że jesteś






Komentarze